U zarania..
Trasa dojazdu do działki, od końca co prawda, ale to moje blogerskie początki i liczę na Waszą wyrozumialość.
Widok na drogę doprowadzającą do działki (auto stoi przy naszym froncie).
Zakręty, zakręty..
A tak wyglądała sama działka tuż przed kupnem.
Widok z okien sąsiadów na front działki
A to nasz wagon mieszkalny.
Widok na front z drugiego końca działki (niestety drzewostan uniemożliwia dopatrzenie się auta)
A jak doszło do kupna tej właśnie działki?
Miejscowość, po długich poszukiwaniach, była już wybrana, a w niej dwie działki do wyboru. Pojechaliśmy na ostateczny ogląd (była to niedziela), bo w poniedziałek w Urzędzie Gminy miała odbyć się licytacja. W przerwie wybierania poszliśmy na krótki spacer, aby pozbierać myśli. Daleko nie zaszliśmy, ponieważ prawie naprzeciw jednej ze wspomnianych działek, na płocie wisiała niepozorna kartka z napisem: NA SPRZEDAŻ i nr telefonu. Działka położona w lepszym miejscu, większa od tamtych i jeszcze wagon mieszkalny na posesji (po czasie okazał się niezłą kulą u nogi )! Trzy razy obeszliśmy ją dookoła, zadzwoniliśmy do właściciela i parę dni później wpłaciliśmy zaliczkę.
Tak na marginesie, kartka zawisła w piątek wieczorem, a my odpowiedzieliśmy jako pierwsi! (Numer stary jak świat, ale daliśmy się wrobić- właściciel oznajmił, że wcześniej dzwonił już jeden klient i w zasadzie już sprzedał jemu tę działkę i ... W rezultacie zapłaciliśmy 100 000 zł, a nie 90 000 zł, a po podpisaniu ostatecznej umowy naszemu panu R. wymsknęło się, że nikogo przed nami nie było, ale żona by go udusiła, gdyby nie wyciągnął od nas więcej. , a może raczej .
Podsumowując, po dwóch miesiącach zastanawiania się nad dwiema działkami, w godzinę wybraliśmy trzecią.